“Imperatyw szczęścia a prawo do chandry”

Na skutek lekkiego, aczkolwiek dokuczliwego przeziębienia, musiałem na krótko przerwać mój aktywny tryb życia. Właśnie wtedy, gdy zwycięstwo nad chorobą stało się faktem, spotkałem jedną z tych szczerych osób, które mają zwyczaj mówić: "Masz zmęczoną twarz. Nie pracuj tyle". Nie znoszę tzw. dobrych rad, ani opinii na temat mojego wyglądu wygłaszanych podczas przeróżnych spotkań z osobami, które nie rezygnują z zadawania pytań zbyt głębokich, jak na okoliczności tak trywialne typu śniadanie w pracy, czy popołudniowa kawa.

W zależności od Twojego humoru, kiedy Cię pytają: "Co u Ciebie?", albo: "Jak leci?", jesteś poddawany swego rodzaju ‘moralnemu przeglądowi’. Są jednak ludzie, którzy nie zadowalają się rutynową odpowiedzią: "Mogłoby być lepiej", lub "Jakoś leci". Oni nalegają i odnoszą się wytrwale do wyglądu Twojej twarzy: "Naprawdę nic Ci nie jest?", czy: "Nie wyglądasz najlepiej". Nieugięci strażnicy Twojego życia prowadzą przesłuchanie aż do końca, nie czekając tak naprawdę na odpowiedź. Wobec podobnych banialuków nie ma wyjścia: Albo zamkniesz usta natrętów jakąś zdecydowaną odzywką, albo będziesz musiał poddać się bolesnemu rachunkowi sumienia, który ma wykazać, czy sprawy mają się rzeczywiście tak, jak mówisz, czy też może coś ukrywasz. Jeśli zdecydujesz się na trudną drogę wyjaśnień na temat Twojego stanu zdrowia, prawdopodobnie będziesz musiał wysłuchać, że jesteś słaby, masz depresję i że w ogóle jesteś do niczego. Tylko w nielicznych kręgach charakteryzujących się tzw. brytyjską etykietą, w których pozwala się wyłącznie na wygłaszanie banałów, gdy ktoś pozwala sobie na uwagi wychodzące poza komunały, jest wyłączany błyskawicznie z konwersacji.

Wydaje się, że w ostatnich czasach przeszliśmy drogę od prawa do szczęścia do szczęścia rozumianego jako imperatyw. Pojawił się nowy rodzaj dyskryminacji, który polega na obwinianiu tych, którzy nie czują się dobrze. W nowym XXI wieku jesteśmy zobligowani do bycia szczęśliwymi, a kto nie może powiedzieć o sobie, że jest szczęśliwy, powinien czuć się winny z tego powodu. Od czasów Rewolucji Francuskiej, a poruszając się w bliższych nam ramach czasowych, od roku 1968 rozpowszechniono tezę zgodnie z którą trzeba być szczęśliwym za wszelką cenę. Przypatrzmy się tylko zjawisku reklamy, która wmawia nam, że tylko kupując jakiś produkt możemy osiągnąć wielkie zadowolenie. Hedonizm zaczął funkcjonować w życiu człowieka z taką siłą, że paradoksalnie może obrócić się w prawdziwą karę i nieszczęście. Nowy porządek moralny zasadza się na „byciu w formie” zarówno fizycznej jak i psychicznej; należy zawsze pozytywnie patrzeć na świat i żyć w całkowitej zgodzie z własnym otoczeniem oraz z samym sobą. Spotkałem wiele osób, które odczuwając brak szczęścia czują się straszliwie nieszczęśliwe i dlatego znaczna część z nich w celu zwalczenia lęków i niepokojów poddaje się terapii psychologicznej. Jak rozpoznać, że jest się szczęśliwym? Kto wyznaczył kryteria szczęścia? Niepewność powstała z powodu braku wiedzy na czym polega nieprecyzyjna, zdradliwa i niejasna idea szczęścia odbiera niektórym ludziom zdolność do właściwej oceny wydarzeń i stanów takich jak: pomyślność, przyjemność czy radość, które to stany przyczyniają się jak żadna inna rzeczywistość do osiągnięcia pełni życia.

Jestem przekonany, że nie warto snuć akademickich dysput nad definicją szczęścia, lecz dużo lepiej jest przeżyć życie, smakować je, delektować się jego smakiem, które nie odbiera nam prawa do chandry.